Na przełomie kliku
ostatnich miesięcy w Polsce miały premierę dwa filmy dotyczące tematyki
holocaustu. Są to przedstawiciele kina arthouseowego, choć taki „Syn Szawła”
otrzymał sporo komercyjnych nagród wliczając w to Oscara dla najlepszego
zagranicznego filmu. Warto porównać te
filmy nie tylko ze względu na tematykę, ale także na pewne ramy stylistyczne
które cechuje obydwa obrazy.
Po inkorporowaniu krajów bałtyckich do ZSRR zaczęły się,
odbyte w niegodnych warunkach, masowe wywózki rdzennej ludności na Syberię.
Pośród ponad 40 tysięcy wysiedlonych znajduje się Erna, rozdzielona z mężem -
wojskowym, matka małej dziewczynki. Na miejscu czekają ją liczne upokorzenia,
zimno, głód i praca ponad siły. Pomimo 15-tu lat spędzonych na Syberii Erna
nigdy nie straciła poczucia wolności oraz nadziei na powrót do ojczyzny i
odnalezienie ukochanego. Wydarzenia tamtych dni przedstawiono za pomocą czarno-białych
tableaux vivants, czerpiąc z listów, a także pamiętnika prowadzonego przez
samą Ernę.
Oba filmy poruszają temat cierpienia jednostki, pojedynczej
istoty ludzkiej na tle wszechogarniającego cierpienia. Filmy jednak dają szanse
swoim bohaterom na zrekompensowanie się, pokazanie śladowych ilości
człowieczeństwa, które w piekle tragedii zaczynają bić jasnym światłem i
urastają do niebywałych rozmiarów. Szaweł przez swoje czyny próbuje zmazać
swoje winy. Reprezentuje też widza, który w zamierzeniu reżysera – László
Nemesa w obliczu dosłownego dotknięcia tragedii ma szeroko otworzyć oczy i
przestać tylko spoglądać na tragedie,
ale także odczuwać ją z nowej mniej wygodnej perspektywy. Z kolei w „Na
skrzyżowaniu wichrów” widz za pomocą nowoczesnych technologii ogląda przez lupę
tragedię młodej Erny. Która reprezentuje podobnie jak Szaweł postawię
prometejską. Lecz ona nie musi się nawracać. Protagonistka zostaje nam
przedstawiona jako obraz cnót ludzkich, dobrodziejstwa, tęsknoty za drugim
człowiekiem. W estońskim filmie wojna to coś niepojętego, nienamacalnego.
Nie tylko podejście tematyczne odróżnia dwa wspominane w tym
tekście filmy od typowego kina rozliczeniowego spod znaku „Listy
Schindlera”, czy też „Chłopca w
pasiastej piżamie”. To co pozostaje osią napędową filmu to kwestia
wizualna. „Syn Szawła” oferuje nam
ciasne przestrzenie, obdrapane ściany,
babilońską mieszankę jeżyków, trupy majaczące na skrajach kadrów… z
kolei
„Na skrzyżowaniu wichrów” stosuje technikę wspomnianą wyżej, która
wprawia stare fotografie w ruch. I znowu mamy dwa podejście do tematu, jednak
traktujące względnie o tym samym i mające na cel wspólny przekaz. „Syn Szawła”
po raz kolejny próbuje nas wrzucić w sam środek obozu. Chce nam zaprezentować
wycieczkę po obozie, która znacznie różni się od tych szkolnych(Nemes w jednym
z wywiadów przyznał, że był przerażony kiedy zobaczył nastolatki podczas
zwiedzania Auschwitz). Z kolei Martti Helde gra kartą wspomnień. Fotografii
sprzed lat. Które zamiast spłonąć i ulegnąć zapomnieniu w jego filmie
przybierają postać metafizycznych wspomnień, które za pomocą nowoczesnej
technologii ożywają na oczach widza.
Można by zarzucić obu obrazom nie konsekwentność ze względu
na fakt iż negując obecne pokolenie i jego stosunek do tragedii II wojny światowej
jednocześnie bawi się zabawkami tego pokolenia. Ale nie można rzucać tego typu
oskarżeń, ponieważ filmy te wykorzystują technologie nie tylko do swoich
własnych czynów, ale także i przede wszystkim dzięki temu wyostrzają środek
przekazu do takiego punkt, gdzie mamy do czynienia z świetnym kinem.
Jestem ciekaw, czy oba obrazy będą miały jakiekolwiek
odniesienie w niedalekiej przyszłości i rozpoczną nową falę w kinie. Reinkarnacja ambitnego kina spod znaku
holocaustu, może być rzeczą tylko jednorazową, nie znajdująca swoich następców.
Dlaczego? Bo rzadko się zdarza w dzisiejszym kinie taki rodzaj wrażliwości,
który pozwala przekładać ludzkie cierpienie w nowoczesna formę jednocześnie nie
zapominając o kulturowej spuściźnie. Ale jeżeli raz na kilka lat, takie filmy
się będą pojawiały to również będę zadowolony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz