niedziela, 14 lutego 2016

Zjawa-Aż poleje się nuda



Alejandro González Iñárritu to współczesny cudotwórca Hollywoodu. Wyrwał się  z meksykańskiego dystryktu. Potem z sukcesem przeniósł tą swoją latynoską ostrość z ciągotami w stronę Kieślowskiego na amerykańskie ekrany. Krytycy go pokochali. W końcu nadszedł Birdman. Film spóźniony tematycznie o 10 lat. Ale jakże udany. W tym roku Iñárritu ponownie udowodnił swoją boskość.  Z filmu który na papierze musiał się udać nakręcił najbardziej nieudany film w swojej karierze.

Rok 1822. Legendarny podróżnik i odkrywca Hugh Glass zostaje brutalnie zaatakowany przed niedźwiedzia i pozostawiony przez towarzyszy na pewną śmierć w niedostępnym terenie. Aby przeżyć, musi zmierzyć się z morderczą zimą i zdradą swego najbliższego przyjaciela który porzuca go z dala od cywilizacji bez nadziei na ratunek. Dzięki niezwykłej sile woli Glass pokonuje przeciwności losu, by odnaleźć siebie i wymierzyć sprawiedliwość wrogom.

Zacznijmy od tego, że ten film jest bezczelny. Iñárritu świetnie wie, że w ma ręku nieprzeciętny talent(Wiadomo najlepszy w Hollywoodzie jest Paul Thomas Anderson. Ale ten kręci filmy raz na kilka lat, więc kiedy kota nie ma w domu…)wie również że ma dwójkę utalentowanych aktorów na planie. Jednego już trochę przebrzmiałego,  który jednak zagra wszystko po to aby dostać pewna nagrodę. Drugi to typ, który pomimo 38 lat na karku ciągle jest nazywany młodym talentem (!).  No dobra, ale  mimo wszystko to są dobrzy aktorzy. No i jest w końcu czarodziej Lubezki. No i Iñárritu święcie wierzy, że to mu wystarczy do nakręcenia czegoś porządnego.  No i się przeliczył .

Pierwsze co muszę zarzucić filmowi to brak jakiekolwiek napięcia i emocji. Jeżeli chodzi o dobre kino zemsty to widz musi być rozpalony do czerwoności wraz z protagonistą. W „Zjawie” tego nie ma.  Rozumiem uczucia rzecz obiektywna, no ale spójrzmy na konstrukcje naszego bohatera.  Glass chce się zemścić za śmierć syna. No dobra, ale film mi nie pokazuje żalu Hugh po śmierci swojego pierworodnego. Bardziej mu za leży na przetrwaniu w dziczy, niż na rozszarpaniu postaci granej przez Toma Hardy’ego. No i robi się nam kino przygodowe zamiast kina zemsty.

I nie byłoby to takie złe gdyby nie fakt, że z ekranu wieje nuda.  I to oszałamiająca nuda. Ktoś tu zakrzyczy pewnie: No ale zdjęcia! Ja was proszę. Lubezki robi tu najsłabszą robotę od lat. Sprawdźcie sobie co robił u Terrence’a Malicka, dla porównania.  Zresztą „Zjawa” leci na schematach kadrowych z „Dersu Uzali” Kurosawy czy też z całej filmografii Herzoga. Trzeci Oskar dla Lubezkiego pewnie będzie bo i tak gość nie ma konkurencji, no ale po prostu typ robił już lepsze rzeczy

Skoro już o Oscarach mowa. No to przejdźmy do najbardziej palącego tematu jeżeli chodzi o ten film. Nie, Leo nie zasłużył na Oscara. Ja wiem że minimalizm i poświęcenie. Ale co z tego że nie czuje postaci. Tutaj wszystko się rozchodzi. W filmie „Johnny poszedł na wojnę” gość leży sparaliżowany na łóżku i słyszę tylko jego myśli z offu, a mimo to czuję tą postać.  Oczywiście to wina scenariusza, który ciągnie ten film co najmniej o 2 oczka w dół. Hugh Glass jest mi totalnie obojętny, nie wiem jaki ma być. DiCaprio pewnie sam nie wie bo robi miny zmarzniętego gościa. Zaznaczam że każdy, ale to KAŻDY aktor, który gra w pierwszej lidze udźwignąłby tą rolę. Sorry Leo, ale weź w końcu porzuć jakieś skomplikowane skrypty i zagraj po prostu człowieka, nie jakąś zlepkę kliszy scenariuszowych. To już wolę świrującego Matta Damona na marsie.

Z kolei Tom Hardy cały czas jest na tym samym dobrym poziomie. Gra lepiej niż Leo. Ale z kolei jego postać jest również jednowymiarowa do bólu. Ociera się on o  komiksowego przestępcę, który jest zły bo jest…..zły. Hardy wyciska z tego ile może i widać, że się przynajmniej tara zaprezentować coś ciekawego. Jest on jednym z niewielu plusów filmu.

Wydaje się, że „Zjawa” próbuje spróbować za dużo rzeczy naraz. Kino zemsty, ascetyczna maestria, troszkę cienia starego Iñárritu, który objawia się w wizjach  Glassa, historyczny kontekst.  No i wszystko byłoby fajnie, gdyby Alejandro każdy z tych wątków dopracował.  A nie po prostu wrzucał przyczółki do tych wątków mając nadzieje, że jakimś cudem one zaczną cudownie współgrać.

Iñárritu, kiedy rok temu wkraczał  do mainstreamu pełną gębą sporo ryzykował. Gość miał w sobie domieszkę własnego oryginalnego stylu. Teraz już go nie ma. Mam nadzieję, że jego kariera nie będzie teraz wyglądała na kręceniu zwyczajnych oklepanych gatunkowców. Alejandro ma u mnie duży kredyt zaufania(Zwłaszcza za świetne „21 gramów”),  więc wybaczam mu „Zjawę”. Ale mam nadzieję, ze to jego ostatnia taka pomyłka. Oby
Ocena:4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz