wtorek, 10 maja 2016

Wojna Bohaterów i uniwersum Marvela (bez spoilerów się nie obejdzie)



Nigdy nie przypuszczałem, że Kapitan Ameryka, którego uważałem za najnudniejszego superhero MCU zyska mój największy szacunek z całej palety bohaterów, a filmy skupiające się na jego przygodach staną się najlepszym co Marvel ma do zaoferowania.

Komiksowy potentat przyzwyczaił do powolnego budowania swojego uniwersum. Większość z bohaterów otrzymała swój osobny film (niektórzy nawet kilka) pokazujący ich genezę zanim połączono ich w jeden team walczący z siłami zagrażającymi Ziemi. Ma to swoje plusy i minusy. Plusy bo pozwala to poznać motywacje każdego z osobna i stopniowo, bez pośpiechu wykłada grunt pod przyszłe interakcje herosów. Minusy bo niekiedy trzeba przebrnąć przez mało pomysłowe origin story, które Marvel z takim uporem odbębnia. Piję tu zwłaszcza do Ant-Mana, którego reżyserem pierwotnie miał być Edgar Wright. Gość z wyobraźnią -> odsyłam do Scott Pilgrim vs świat. Miał być bo ostatecznie zrezygnował gdy Marvel nie pozwolił mu zrealizować filmu według własnej wizji. Kto miał rację? Pewnie Wright bo filmowy człowiek mrówka okazał się sztampowym i zrobionym od linijki widowiskiem. Choć sam Ant-Man to nawet ciekawy bohater co udowadniają bracia Russo w najnowszym produkcie Marvela Captain America: Civil War. Anthony i Joe Russo wydają się być właśnie odpowiednimi ludźmi na właściwym miejscu. Już ich pierwszy film w komiksowym uniwersum Captain America: Winter Soldier pozytywnie się wyróżniał dzięki obraniu konwencji szpiegowskiego thrillera i odpowiednio fizycznymi oraz w miarę realistycznymi scenami akcji. W Civil War bracia Russo idą jeszcze o krok dalej nie adaptując komiksu kropka w kropkę tylko wprowadzając intrygujące zmiany.

By zrozumieć jak najlepiej fabułę najnowszego Kapitana Ameryki wypada mieć świeżo za sobą seanse Avengers: Wiek Ultrona i wymienianego już wcześniej Kapitana Ameryki: Zimowego Żołnierza, których to Wojna Bohaterów jest bezpośrednia kontynuacją. Akcja zaczyna się w Nigerii. Cap. America wraz z ekipą czai się terrorystę Crossbonesa, byłego agenta S.H.I.E.L.D./Hydry. Oczywiście niewiele idzie zgodnie z planem. Po raz kolejny w trakcie interwencji superherosów giną niewinni ludzie. I tu zostałem zaskoczony po raz pierwszy. Jak na opowiastkę o gościach z nadnaturalnymi mocami latającymi w kolorowych trykotach twórcy podeszli dojrzale do odpowiedzialności za własne czyny. Świetna jest scena gdy herosi oglądają swoje wcześniejsze wyczyny ze świadomością, że na przykład w tym zniszczonym budynku byli ludzie. Fabuła kręci się wokół konfliktu wobec ustawy mającej ustanowić kontrolę ONZ nad Avengersami. Kontrola miałaby całkowicie zminimalizować straty wśród cywili podczas kolejnych misji. Ten dokument powoduje konkretny rozłam w szeregach bohaterów. Jedni uważają, że nadzór jest konieczny bo sytuacja zbyt często wymykała się z rąk, a nawet jeśli nie teraz to w przyszłości politycy przeforsują coś podobnego. Drudzy widzą w nim jedynie krępujące więzy uniemożliwiające skuteczną reakcję gdy zajdzie potrzeba. Liderem pierwszego obozu zostaje Iron Man, drugiego Kapitan Ameryka. W tym momencie polityka Marvela by główne postaci miały kontekst w postaci kilku filmów szalenie się opłaciła. Motywacje Starka i Rogersa dla takich, a nie innych decyzji zostały zbudowane wcześniej. Nie trudno zrozumieć żelaznego człowieka składającego podpis na ustawie. W końcu to produkowana przez niego broń zabijała ludzi. Narodziny Ultrona i zniszczenie Sokowii to także w głównej mierze jego wina o czym przypomina mu matka jednej z ofiar w trakcie filmu. 
Nie trudno też zrozumieć Steve’a Rogersa, który nie chce być pionkiem rządowych organizacji. Przecież S.H.I.E.L.D której zaufał po wielu latach w hibernacji okazała się przedłużeniem Hydry i chciała go zabić. Powoli dochodzi do wniosku, że kraj którego flagę nosi niekoniecznie musi być jego sprzymierzeńcem. Nie ma żadnej czerni i bieli. Obie strony mają swoje uzasadnione racje. W to wszystko wplątuję się jeszcze Bucky James, czyli Zimowy Żołnierz. Przyjaciel Kapitana z czasów II Wojny Światowej, którego na przekór władzom i Iron-Manowi Rogers próbuje uratować. Nie wypada nie wspomnieć o czarnym charakterze całego filmu. Czarnym tylko z nazwy, ponieważ pobudki Zemo (Daniel Bruhl) są bardzo przyziemne. Sokowianin nie chce zniszczyć świata. Szuka tylko sprawiedliwości za śmierć całej swojej rodziny za którą bezpośrednio odpowiadają Avengersi i incydent Ultrona. Koledzy z Detective Comics mogliby się uczyć jak budować wiarygodną, niewymuszoną konfrontację między postaciami. Tak przedstawia się zarzewie sporu zwanego Civil War. Całości towarzyszy szereg mniejszych konfliktów. Scarlet Witch i mający ją chronić po wpadce w Lagos Vision, Czarna Wdowa rozdarta między przyjaźnią do Kapitana, a wiernością Iron-Manowi, Black Panther szukający zemsty. Starcie między dwoma obozami jest nieuniknione i naprawdę dobrze podbudowane emocjonalnie.

W czym bracia Russo są jeszcze znakomici to wyczucie i żonglowanie chorą ilością postaci. W pewnym momencie na ekranie można obserwować jednocześnie aż 12 osób walczących między sobą! To znacznie więcej niż w Avengersach. Pomimo natłoku bohaterów nie czuć przesytu. Każdy z nich dostaje swoje przysłowiowe 5 minut lub jedną scenę by błysnąć. Na tym polu szczególnie wyróżniają się Ant-Man i Spider-Man. Obaj wprowadzają sporo luzu i humoru w sekwencji bitwy na lotnisku w Niemczech prezentowanej w trailerach. Dość powiedzieć, że Mrówa prezentuje się przez 10 minut lepiej niż przez cały swój prywatny film, a Spidey… to najlepsza wersja człowieka pająka jaką widzieliśmy do tej pory na wielkim ekranie. Grany przez Toma Hollanda jest podjaranym, tryskającym energią dzieciakiem, czyli dokładnie takim jakim powinien być. Po raz pierwszy czekam z nadziejami na osobny film ze Spider-Manem. Wprowadzony zostaje jeszcze jeden nowy bohater. Mianowicie Black Panther w którego wciela się Chadwick Boseman. Jest to kolejny udany ruch reżyserów. Pantera pozostaje głosem rozsądku w całym sporze. Choć kierowany żądzą zemsty nigdy nie traci zimnej krwi i prezentuje się z dostojnością godną króla. Aktorsko to chyba najmocniejsza pozycja Marvela. Błyszczy szczególnie Robert Downey Jr. Jego Iron-Man w końcu prezentuje szerszą paletę emocji. Złość malującą się na twarzy Starka można odczuć na swojej skórze. Zresztą w równym stopniu to film o dylematach Kapitana Ameryki jak i Iron-Mana, którzy otrzymują bardzo podobną ilość czasu antenowego. Z łatwością można by zmienić tytuł na Avengers 3 lub Iron-Man: Civil War i nikt nie miałby prawa narzekać. Finałowa konfrontacja między bohaterami rozgrywająca się na Syberii śmiało może startować do najpoważniejszej i najbardziej emocjonującej sceny w uniwersum Marvela. Napięcie sięga zenitu gdy Tony Stark dowiaduje się, że to Bucky James stoi za śmiercią jego rodziców. I tu zostałem zaskoczony po raz drugi. Ja jako widz poczułem się wtedy zagubiony. Komu kibicować? Dalej Rogersowi wiernie broniącemu niepoczytalnego przyjaciela czy też zranionemu i oszukanemu Iron-Manowi? Niespotykana rzecz by w filmie z natury rozrywkowym wzbudzić w oglądającym moralne rozterki.

Nie wszystkie sceny akcji trzymają za jaja tak jak ostatnia to za każdą stoi pomysł i dobre wykonanie. Bracia Russo stawiają na umowny realizm. Dzięki przemyślanej koncepcji czuć tu wagę każdego ciosu i brak przesady. Wprawdzie użycie shakycamu trochę mnie irytuje to jest on zastosowany znacznie lepiej niż chociażby u mistrza padaczki Greengrassa. Chaos jest minimalny i bez problemu można poznać kto walczy z kim. Moją ulubioną sekwencją akcji pozostaje jednak potyczka w windzie z Winter Soldiera
Jak na komiksową adaptację Civil War nie jest wolna od uproszczeń na które nie mogę całkowicie przymknąć oka. Czy to zbyt łatwe przechwycenie przez Zemo Zimowego Żołnierza, czy też nie wykorzystanie potencjału postaci Visiona. Zdaje się posiadać ogromne moce z których jednak bardzo rzadko korzysta. Wygląda to na specjalne osłabienie postaci by potyczka na lotnisku w Niemczech nie skończyła się szybkim zwycięstwem jednej strony. Filmowi nie zaszkodziłoby też zrezygnowanie z jednej ze scen akcji. Lekki przesyt rozwałki dało się odczuć. Czepiać się można też wprowadzenie człowieka pająka, które nie ma żadnego fabularnego uzasadnienia. Stark w pewnym momencie po prostu stwierdza, że potrzebuję posiłków i werbuje Petera Parkera do swojej drużyny. Spidey jednak broni się świetnie dzięki interakcjom z innymi bohaterami. Skąd też Black Panther wiedział pod koniec by śledzić Starka? Trochę deus ex machina. Jak na wszystkie zapowiedzi obwieszczające całkowity rozłam oraz nieodwracalne zmiany w uniwersum MCU to pod koniec zachowane zostaje względne status quo. Zabrakło jaj by docisnąć śrubę i uśmiercić kogoś z głównych charakterów. Zwalam to na Marvela i pewnie się nie mylę. Minusów w zasadzie tyle.

Civil War zdaje się otwierać nowy rozdział w dziedzinie komiksowych ekranizacji. Rozdział poważniejszy i z solidnymi fundamentami fabularnymi. Ten kierunek zdecydowanie mi się podoba. Bracia Russo już ostatecznie udowodnili, że wiedzą co robią i podchodzą z ogromnym szacunkiem do swoich bohaterów. I ten szacunek udziela się widzowi. Także o jakość nadchodzącego Avengers: Infinity War można być w miarę spokojnym.
PS: Cały film Team Cap, ale w finale byłem za Iron-Manem.

1 komentarz:

  1. Wspomnieć należy również o 3 części Iron-mana, która przeważyła szale w Civile-war powodując, że Stark podpisuje papier... Ach.. ta miłość.
    Co do Kapitana, proszę przypomnijcie czy to nie On otrzymał od USA super moce, któremu zależało tylko na cywilach i pokoju(nie pamięta wół jak cielęciem był).

    Co do końcówki, jestem lekko zaskoczony bo myślałem, że finałowa scena okaże się MEGA rozwałką pomiędzy innymi Super żołnierzami, a połączoną siłą głównych bohaterów.
    Rzeczywiście zgodzę się ze stwierdzeniem, że sceny walk wyglądały realnie, ale co do pościgu w tunelu... przesada z tą super prędkością. Zamiast tego zaproponowałbym wielki wybuch spowodowany zniszczeniem superzłoczyńców przez laser na klacie Starka odbitym od tarczy Rogersa... o już widzę jak spider używa sieci z nowej super mocnej receptury do związania tych złych, ale nie czytałem komiksów i wychowałem się na spider-manie z kreskówki, który spotykał się z super żołnierzami, i to nie mi przypadła rola reżysera, ale kto wie może następnym razem :D

    Pomijam już moje skromne zdanie na temat zemsty za śmierć kogoś tam, dokonanej przez kogoś tam... świetny pomysł na skłócenie herosów ze sobą... ale chwila czy to nie rola Lokiego ?

    Ps. Film zaskakujący. #teamIron od początku do końca.
    I czekam na Starka w spider-manie.

    OdpowiedzUsuń