Nigdy nie
przypuszczałem, że Kapitan Ameryka, którego uważałem za najnudniejszego
superhero MCU zyska mój największy szacunek z całej palety bohaterów, a filmy
skupiające się na jego przygodach staną się najlepszym co Marvel ma do
zaoferowania.
Komiksowy potentat
przyzwyczaił do powolnego budowania swojego uniwersum. Większość z bohaterów
otrzymała swój osobny film (niektórzy nawet kilka) pokazujący ich genezę zanim
połączono ich w jeden team walczący z siłami zagrażającymi Ziemi. Ma to swoje
plusy i minusy. Plusy bo pozwala to poznać motywacje każdego z osobna i
stopniowo, bez pośpiechu wykłada grunt pod przyszłe interakcje herosów. Minusy
bo niekiedy trzeba przebrnąć przez mało pomysłowe origin story, które Marvel z
takim uporem odbębnia. Piję tu zwłaszcza do Ant-Mana, którego reżyserem
pierwotnie miał być Edgar Wright. Gość z wyobraźnią -> odsyłam do Scott
Pilgrim vs świat. Miał być bo ostatecznie zrezygnował gdy Marvel nie pozwolił
mu zrealizować filmu według własnej wizji. Kto miał rację? Pewnie Wright bo
filmowy człowiek mrówka okazał się sztampowym i zrobionym od linijki
widowiskiem. Choć sam Ant-Man to nawet ciekawy bohater co udowadniają bracia
Russo w najnowszym produkcie Marvela Captain America: Civil War. Anthony i Joe
Russo wydają się być właśnie odpowiednimi ludźmi na właściwym miejscu. Już ich
pierwszy film w komiksowym uniwersum Captain America: Winter Soldier pozytywnie
się wyróżniał dzięki obraniu konwencji szpiegowskiego thrillera i odpowiednio
fizycznymi oraz w miarę realistycznymi scenami akcji. W Civil War bracia Russo
idą jeszcze o krok dalej nie adaptując komiksu kropka w kropkę tylko
wprowadzając intrygujące zmiany.
By zrozumieć jak
najlepiej fabułę najnowszego Kapitana Ameryki wypada mieć świeżo za sobą seanse
Avengers: Wiek Ultrona i wymienianego już wcześniej Kapitana Ameryki: Zimowego
Żołnierza, których to Wojna Bohaterów jest bezpośrednia kontynuacją. Akcja
zaczyna się w Nigerii. Cap. America wraz z ekipą czai się terrorystę
Crossbonesa, byłego agenta S.H.I.E.L.D./Hydry. Oczywiście niewiele idzie
zgodnie z planem. Po raz kolejny w trakcie interwencji superherosów giną
niewinni ludzie. I tu zostałem zaskoczony po raz pierwszy. Jak na opowiastkę o
gościach z nadnaturalnymi mocami latającymi w kolorowych trykotach twórcy
podeszli dojrzale do odpowiedzialności za własne czyny. Świetna jest scena gdy
herosi oglądają swoje wcześniejsze wyczyny ze świadomością, że na przykład w
tym zniszczonym budynku byli ludzie. Fabuła kręci się wokół konfliktu wobec
ustawy mającej ustanowić kontrolę ONZ nad Avengersami. Kontrola miałaby
całkowicie zminimalizować straty wśród cywili podczas kolejnych misji. Ten
dokument powoduje konkretny rozłam w szeregach bohaterów. Jedni uważają, że
nadzór jest konieczny bo sytuacja zbyt często wymykała się z rąk, a nawet jeśli
nie teraz to w przyszłości politycy przeforsują coś podobnego. Drudzy widzą w
nim jedynie krępujące więzy uniemożliwiające skuteczną reakcję gdy zajdzie
potrzeba. Liderem pierwszego obozu zostaje Iron Man, drugiego Kapitan Ameryka.
W tym momencie polityka Marvela by główne postaci miały kontekst w postaci
kilku filmów szalenie się opłaciła. Motywacje Starka i Rogersa dla takich, a
nie innych decyzji zostały zbudowane wcześniej. Nie trudno zrozumieć żelaznego
człowieka składającego podpis na ustawie. W końcu to produkowana przez niego
broń zabijała ludzi. Narodziny Ultrona i zniszczenie Sokowii to także w głównej
mierze jego wina o czym przypomina mu matka jednej z ofiar w trakcie filmu.
Nie
trudno też zrozumieć Steve’a Rogersa, który nie chce być pionkiem rządowych
organizacji. Przecież S.H.I.E.L.D której zaufał po wielu latach w hibernacji
okazała się przedłużeniem Hydry i chciała go zabić. Powoli dochodzi do wniosku,
że kraj którego flagę nosi niekoniecznie musi być jego sprzymierzeńcem. Nie ma
żadnej czerni i bieli. Obie strony mają swoje uzasadnione racje. W to wszystko
wplątuję się jeszcze Bucky James, czyli Zimowy Żołnierz. Przyjaciel Kapitana z
czasów II Wojny Światowej, którego na przekór władzom i Iron-Manowi Rogers
próbuje uratować. Nie wypada nie wspomnieć o czarnym charakterze całego filmu.
Czarnym tylko z nazwy, ponieważ pobudki Zemo (Daniel Bruhl) są bardzo
przyziemne. Sokowianin nie chce zniszczyć świata. Szuka tylko sprawiedliwości
za śmierć całej swojej rodziny za którą bezpośrednio odpowiadają Avengersi i
incydent Ultrona. Koledzy z Detective Comics mogliby się uczyć jak budować
wiarygodną, niewymuszoną konfrontację między postaciami. Tak przedstawia się
zarzewie sporu zwanego Civil War. Całości towarzyszy szereg mniejszych
konfliktów. Scarlet Witch i mający ją chronić po wpadce w Lagos Vision, Czarna
Wdowa rozdarta między przyjaźnią do Kapitana, a wiernością Iron-Manowi, Black
Panther szukający zemsty. Starcie między dwoma obozami jest nieuniknione i
naprawdę dobrze podbudowane emocjonalnie.
W czym bracia Russo
są jeszcze znakomici to wyczucie i żonglowanie chorą ilością postaci. W pewnym
momencie na ekranie można obserwować jednocześnie aż 12 osób walczących między
sobą! To znacznie więcej niż w Avengersach. Pomimo natłoku bohaterów nie czuć
przesytu. Każdy z nich dostaje swoje przysłowiowe 5 minut lub jedną scenę by
błysnąć. Na tym polu szczególnie wyróżniają się Ant-Man i Spider-Man. Obaj
wprowadzają sporo luzu i humoru w sekwencji bitwy na lotnisku w Niemczech
prezentowanej w trailerach. Dość powiedzieć, że Mrówa prezentuje się przez 10
minut lepiej niż przez cały swój prywatny film, a Spidey… to najlepsza wersja
człowieka pająka jaką widzieliśmy do tej pory na wielkim ekranie. Grany przez
Toma Hollanda jest podjaranym, tryskającym energią dzieciakiem, czyli dokładnie
takim jakim powinien być. Po raz pierwszy czekam z nadziejami na osobny film ze
Spider-Manem. Wprowadzony zostaje jeszcze jeden nowy bohater. Mianowicie Black
Panther w którego wciela się Chadwick Boseman. Jest to kolejny udany ruch
reżyserów. Pantera pozostaje głosem rozsądku w całym sporze. Choć kierowany
żądzą zemsty nigdy nie traci zimnej krwi i prezentuje się z dostojnością godną
króla. Aktorsko to chyba najmocniejsza pozycja Marvela. Błyszczy szczególnie
Robert Downey Jr. Jego Iron-Man w końcu prezentuje szerszą paletę emocji. Złość
malującą się na twarzy Starka można odczuć na swojej skórze. Zresztą w równym
stopniu to film o dylematach Kapitana Ameryki jak i Iron-Mana, którzy otrzymują
bardzo podobną ilość czasu antenowego. Z łatwością można by zmienić tytuł na
Avengers 3 lub Iron-Man: Civil War i nikt nie miałby prawa narzekać. Finałowa
konfrontacja między bohaterami rozgrywająca się na Syberii śmiało może
startować do najpoważniejszej i najbardziej emocjonującej sceny w uniwersum
Marvela. Napięcie sięga zenitu gdy Tony Stark dowiaduje się, że to Bucky James
stoi za śmiercią jego rodziców. I tu zostałem zaskoczony po raz drugi. Ja jako
widz poczułem się wtedy zagubiony. Komu kibicować? Dalej Rogersowi wiernie
broniącemu niepoczytalnego przyjaciela czy też zranionemu i oszukanemu
Iron-Manowi? Niespotykana rzecz by w filmie z natury rozrywkowym wzbudzić w
oglądającym moralne rozterki.
Nie wszystkie sceny
akcji trzymają za jaja tak jak ostatnia to za każdą stoi pomysł i dobre
wykonanie. Bracia Russo stawiają na umowny realizm. Dzięki przemyślanej
koncepcji czuć tu wagę każdego ciosu i brak przesady. Wprawdzie użycie
shakycamu trochę mnie irytuje to jest on zastosowany znacznie lepiej niż
chociażby u mistrza padaczki Greengrassa. Chaos jest minimalny i bez problemu
można poznać kto walczy z kim. Moją ulubioną sekwencją akcji pozostaje jednak
potyczka w windzie z Winter Soldiera
Jak na komiksową
adaptację Civil War nie jest wolna od uproszczeń na które nie mogę całkowicie
przymknąć oka. Czy to zbyt łatwe przechwycenie przez Zemo Zimowego Żołnierza,
czy też nie wykorzystanie potencjału postaci Visiona. Zdaje się posiadać
ogromne moce z których jednak bardzo rzadko korzysta. Wygląda to na specjalne
osłabienie postaci by potyczka na lotnisku w Niemczech nie skończyła się
szybkim zwycięstwem jednej strony. Filmowi nie zaszkodziłoby też zrezygnowanie
z jednej ze scen akcji. Lekki przesyt rozwałki dało się odczuć. Czepiać się
można też wprowadzenie człowieka pająka, które nie ma żadnego fabularnego
uzasadnienia. Stark w pewnym momencie po prostu stwierdza, że potrzebuję
posiłków i werbuje Petera Parkera do swojej drużyny. Spidey jednak broni się
świetnie dzięki interakcjom z innymi bohaterami. Skąd też Black Panther
wiedział pod koniec by śledzić Starka? Trochę deus ex machina. Jak na wszystkie
zapowiedzi obwieszczające całkowity rozłam oraz nieodwracalne zmiany w uniwersum MCU to pod koniec
zachowane zostaje względne status quo. Zabrakło jaj by docisnąć śrubę i
uśmiercić kogoś z głównych charakterów. Zwalam to na Marvela i pewnie się nie
mylę. Minusów w zasadzie tyle.
Civil War zdaje się
otwierać nowy rozdział w dziedzinie komiksowych ekranizacji. Rozdział
poważniejszy i z solidnymi fundamentami fabularnymi. Ten kierunek zdecydowanie
mi się podoba. Bracia Russo już ostatecznie udowodnili, że wiedzą co robią i
podchodzą z ogromnym szacunkiem do swoich bohaterów. I ten szacunek udziela się
widzowi. Także o jakość nadchodzącego Avengers: Infinity War można być w miarę
spokojnym.
PS: Cały film Team
Cap, ale w finale byłem za Iron-Manem.
Wspomnieć należy również o 3 części Iron-mana, która przeważyła szale w Civile-war powodując, że Stark podpisuje papier... Ach.. ta miłość.
OdpowiedzUsuńCo do Kapitana, proszę przypomnijcie czy to nie On otrzymał od USA super moce, któremu zależało tylko na cywilach i pokoju(nie pamięta wół jak cielęciem był).
Co do końcówki, jestem lekko zaskoczony bo myślałem, że finałowa scena okaże się MEGA rozwałką pomiędzy innymi Super żołnierzami, a połączoną siłą głównych bohaterów.
Rzeczywiście zgodzę się ze stwierdzeniem, że sceny walk wyglądały realnie, ale co do pościgu w tunelu... przesada z tą super prędkością. Zamiast tego zaproponowałbym wielki wybuch spowodowany zniszczeniem superzłoczyńców przez laser na klacie Starka odbitym od tarczy Rogersa... o już widzę jak spider używa sieci z nowej super mocnej receptury do związania tych złych, ale nie czytałem komiksów i wychowałem się na spider-manie z kreskówki, który spotykał się z super żołnierzami, i to nie mi przypadła rola reżysera, ale kto wie może następnym razem :D
Pomijam już moje skromne zdanie na temat zemsty za śmierć kogoś tam, dokonanej przez kogoś tam... świetny pomysł na skłócenie herosów ze sobą... ale chwila czy to nie rola Lokiego ?
Ps. Film zaskakujący. #teamIron od początku do końca.
I czekam na Starka w spider-manie.