poniedziałek, 14 grudnia 2015

Victoria-One Night Stand



Jeżeli przypomnicie sobie liceum to według zasady klasycznego dramatu, akcja tragedii powinna się dziać w ciągu jednej doby. Sebastian Schipper czyli reżyser „Victorii” wydaje się być cwaniakiem, bo w swoim najnowszym filmie twierdzi, że podobny dramat jest w stanie nakreślić w pół dnia. A konkretnie na przełomie dnia i nocy. Jest to ciekawa artystyczna teza, która na dodatek jest odznaczona ciekawym formalnym eksperymentem. No i niestety dla mnie forma w „Victorii” przysłania resztę.

Ale po kolei. Film opowiada o Victorii, młodej kobiecie z Madrytu, która po wyjściu z modnego klubu spotyka czterech chłopaków. Sonne i jego kumple to prawdziwi berlińczycy, którzy obiecują nowo przybyłej, że odkryją przed nią alternatywny świat stolicy Niemiec, inny niż ten znany z miejskich przewodników. Zauroczona Sonnem dziewczyna nie ma nic do stracenia. Sielankę burzy prośba o zwrot niebezpiecznej przysługi, którą chłopcy są winni prominentnemu i tajemniczemu gangsterowi. Długi wdzięczności nie wygasają, szczególnie wobec szefów przestępczych gangów. Victoria nie ma nic do stracenia. Tej nocy zostanie szefową nowo poznanych kumpli.

Pisząc o „Victorii” należy przede wszystkim skupić się na jej eksperymentalnej formie.  Otóż cały film został nakręcony jednym ujęciem. I to  nie jest tak jak w przypadku „Birdmana”, gdzie wydaje się, że film jest zrobiony w jednym ujęciu. U Schippera rzeczywiście wszystko jest nagrane gładko z ręki za pierwszym razem. Niemiecki reżyser chwali się w wywiadach, że potrzebował trzech prób do tego. Wszystkie zostały ukończone. Potem została wybrana najlepsza wersja.


Drugą nietypową rzeczą jest absolutny brak scenariusza. Dobra może nie całkowity brak. Skrypt do „Victorii”  liczył sobie niecałe 12 stron i zawierał tylko przebieg fabuły. Tak jest w scenariuszu brak jakichkolwiek dialogów. Wszystkie kwestie postaci zostały zaimprowizowane przez młodych aktorów wcielających się w ich rolę. Schipper tłumaczy ten zabieg dwiema kwestiami. Pierwsza jest taka, iż nie chciał rozpraszać nadmiernie aktorów podczas bądź co bądź ekstremalnego procesu filmowania, gdzie wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Druga przyczyna to  z kolei strach niemieckiego reżysera przed pisaniem kwestii dla 19-20latków. Jak sam tłumaczy nie chciał, aby to wszystko wyglądało pretensjonalnie.

I zabieg się udał. „Victorii” daleko od pretensjonalności. Film Niemca oferuje nowe spojrzenie na przetarty już gatunek heist movie i przez ciekawe wyżej wymienione motywy potrafi zaskoczyć widza świeżością. Szkoda tylko, że z drugiej strony film jest ograniczony przez swoją konwencje. Dialogi wynyślane „na szybko”  rodzą dziury fabularne, często tak rozległe, że nie sposób przy oglądaniu nie pacnąć się w głowę z politowaniem. Z kolei dziury fabularne rodzą nieścisłości w portretach psychologicznych postaci i nie byłoby to takie złe, gdyby nie fakt….


….Że film przez pierwszą połowę skrupulatnie buduje ich portery. Zanim przejdziemy do konkretów, „Victoria” zaoferuje nam godzinę siermiężnej próby sportretowania obecnego pokolenia młodych ludzi, dokonanych przez nich samych (sic!). Aktorzy niby czują  sens tego co robią i nie wdają się w długie dysputy nad swoim życiem, nie rzucają też żadnymi nawiązaniami do pisarzy, filmów, czy też socjologów. Ale mimowolnie przez godzinę klepią zwyczajne kwestie, które możemy usłyszeć wszędzie. Niby można to podciągnąć pod formę dokumentu, ale w takim razie otrzymamy bardzo nudny dokument.


W tym wszystkim blednie nam postać naszej tytułowej Victorii. Na początku myślimy, że to zahukane dziewczę wplątuję się w takie problemypowodu samotności , a  także chorobliwej wręcz potrzeby przeżycia czegoś. Potem dochodzi oczywiście ślepa miłość. Jeszcze później możemy dojrzeć u niej elementy socjopatii. Z biegiem filmu tracimy kontakt z nią i staje się widzowi po prostu obojętna. Schipper w dalszej części filmu nie kwapi się, aby naprowadzić naszą protagonistkę na właściwe fabularne tory. Jakby psychologia, która była budowana przez godzinę filmu, zupełnie go nie obchodziła.

Film staje się znacznie ciekawszy, kiedy skręca w stronę niekonwencjonalnego heist movie. Czego my wtedy nie mamy? Makabreska Cohenów, pastisz gatunku a’la  wczesny Tarantino, powalający realizm ewokujący nowo falowe rozwiązania, duch Michaela Manna. Z tej ciekawej układanki Sebastian Schipper wreszcie formułuje film, który nie jest przyćmiewany formą, ale znakomicie z nią współgra i wciąga widza w każdą scenę niczym u Hitchcocka.

„Victoria” to ciekawy kolaż, którego niektóre elementy działają, a  którego nie. Film przypomina sam napad. Konstrukcja na papierze wygląda dobrze, ale kiedy przychodzi co do czego to niektóre elementy się sypią. Chyba jednak nie o to tutaj chodziło

Ocena:6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz