Od razu i prosto z mostu. Al Pacino to mój ulubiony aktor.
Zawsze i wszędzie. Tak jest od czasu gdy zobaczyłem go jako Michaela Corleone w Ojcu chrzestnym. Nazwisko to jest znane wszystkim którzy interesują się kinem
choćby w marginalnym stopniu tak więc daruję sobie biograficzne szczegóły i
przejdę od razu do sedna. Jako, że filmografię Pacino mam obejrzaną w 90%
poczułem się w obowiązku uszeregować kreacje Ala wybierając 10 tych najlepszych
według mnie. Na początek nie typowo bo zacznę od ról, które z jakiegoś powodu nie
załapały się do mojego zestawienia, a są powszechnie uznawane i cenione.
Tony Montana „Scarface” 1983r.
Tak jest. Narażam się wielu, ale zwyczajnie nie przepadam za
tą rolą. Rozumiem poniekąd ten ogólny zachwyt. W końcu Montana to postać
większa niż życie. Kubańczyk reprezentujący typ od zera do milionera, który
wszystko osiągnął i stracił tylko dzięki sobie. Ikona kina gangsterskiego i
kiczu lat 80. To z jednej strony, a z drugiej to antypatyczna persona, pełna
kompleksów i frustracji. Odegrana przez Pacino mocno na jedno kopyto.
Manieryczna w zachowaniu i geście. Podchodząca swym prostackim zachowaniem pod
karykaturę. Także nieporównywalna w żadnym stopniu pod względem psychologii z
najlepszymi dokonaniami Ala. W dodatku nowojorczyk nigdy nie był specjalnym
mistrzem jeśli chodzi o zmianę barwy głosu co słychać w jego kubańskim akcencie,
który jest mocno over the top. Ze stylem Briana De Palmy (reżysera filmu)
również mocno mi nie po drodze. Po prostu jest wiele więcej ciekawszych i bardziej
złożonych kreacji w dorobku mistrza niż ta.
Frank Slade
„Scent of a Women” 1992r.
Kolejny gigant w zestawieniu i jedyny Oscar w całej długiej karierze
na osiem nominacji. I kolejna rola poza moją listą. Choć doceniam wysiłek Ala w
próbie jak najbardziej wiarygodnego połączenia w całość emerytowanego
pułkownika, alkoholika i ślepca to częste szarże w jego wydaniu temu
przeszkadzają. Trudno dać wiarę tej postaci. Momentami Slade wydaję się być
skalkulowanym przez scenarzystę produktem, a nie człowiekiem z krwi i kości. No
i ta ultra patetyczna przemowa. Aż zęby bolą. Oczywiście nie brakuje mu
świetnych momentów jak scena tanga z Gabrielle Anwar. Tylko, że są to wyjątki w
ogólnym poczuciu przesytu. Mi pozostaje jedynie żałować, że jedynego w karierze
Oscara Pacino nie zgarnął za swoje najlepsze role w latach 70.
Teraz już praktycznie bez narzekań. 10 najlepszych ról Ala
Pacino.
10.
Benjamin „Lefty” Ruggiero „Donnie Brasco” 1997r.
Al przyzwyczaił do tworzenia bohaterów ekspresywnych,
dominujących nad resztą swoim zachowaniem. Idealnym przykładem takich postaci
są wyżej wymienione kreację. W „Donnie Brasco” jest inaczej. Lefty to żadna tam
wysoko postawiona szycha czy samiec alfa. To szeregowy gangster ze swoimi
widocznymi słabościami. Naiwnością wobec protegowanych i paranoją wobec szefów
czy też rodzinnymi problemami. W dodatku dając wodzić się za nos podwójnemu
agentowi granemu przez Johnny’ego Deppa wzbudza u widza autentyczną sympatię.
Al doskonale wyszedł na ograniczeniu krzyków i nadmiernej gestykulacji. Jego
Lefty ma powolny sposób bycia. Lubi posiedzieć na kanapie oglądając programy
przyrodnicze. Pacino całkowicie przyćmił Deppa swoją charyzmą i zagarnął cały
film dla siebie pomimo, że ten drugi wydawał się mieć znacznie ciekawszą rolę. Nie
ma wątpliwości, który z tej dwójki jest lepszym aktorem.
9. Roy
Marcus Cohn „Angels in America” 2003r.
Po wielkim powrocie na aktorski szczyt w latach 90 w nowym
millennium kariera Ala znacznie zwolniła. Brak nosa do scenariuszy i
jednostajne powtarzanie tych samych zachowań stały się dla niego normą. W
okolicach 2002r. Pacino nawiązał bliższą współpracę z HBO i to w tamtejszych
produkcjach stworzył najciekawsze role. Z nich zdecydowanie wyróżnia się w Aniołach
w Ameryce. Cohn to postać stworzona dla niego. Żwawa, energiczna i cyniczna.
Jednak tym co decyduje o wyjątkowości tej kreacji jest jedna scena. Jedna z najlepszych w karierze Ala. Rozmowa odurzonego
morfiną Cohna z Belize (również wyśmienity Jeffrey Wright) o niebie. To trzeba zobaczyć.
8. Lowell Bergman „The Insider” 1999r.
Informator to drugi i ostatni owoc współpracy Michaela
Manna z Pacino. Tym razem bohater Ala to niepoprawny wręcz idealista. Dziennikarz
gotowy poświęcić swoją karierę w imię prawdy o koncernach tytoniowych.
Niesamowita jest pasja jaka emanuje z tej roli. Bergman z wściekłością broni
swoich przekonań i Jeffreya Wiganda (Russell Crowe) przed potężnym murem biurokracji.
Wulkan pozytywnej energii i jedna z najszlachetniejszych ról w całym dorobku
Ala Pacino.
7. Vincent Hanna „Heat” 1995r.
Pierwszy wspólny film Manna i Pacino, a także pierwszy w
którym Al spotyka się bezpośrednio z Robertem De Niro. Chodzi o słynną scenę rozmowy
przy kawie. Policjant Vincent Hanna podobnie jak chociażby Bergman to człowiek
wybuchowy, często krzyczący i wybałuszający oczy. Fragmentami Al przesadza z
ekspresją. Podobno w filmie miał być wątek uzależnienia Hanny od narkotyków.
Jednak ostatecznie nie znalazł się w scenariuszu. Trochę szkoda bo uzasadnienie
dla popisów Ala byłoby znacznie większe. Z aktorskiego pojedynku dwóch wielkich
sław zwycięsko moim zdaniem i tak wyszedł Pacino. Jest zdecydowanie luźniejszy
co nie znaczy, że kiedy wymaga tego film nie potrafi przybrać poważniejszej
pozy. Bardzo z Gorączki lubię dwie sceny: kłótnię Ala i jego filmowej
małżonki i późniejsze wykopanie telewizora z samochodu oraz finałową gdy w oku
Hanny subtelnie czai się łza.
"-
Told you I'm never going back... – Yeah..”
6. Francis
Lionel Delbuchi „Scarecrow” 1973r.
Jeden z najmniej znanych filmów z udziałem Ala i jednocześnie
jedna z najmniej znanych jego kreacji. Zdecydowanie niesłusznie bo prawie
wszystko co Pacino zrobił w latach 70 było aktorskim mistrzostwem. Znakomicie
wypada w duecie z Gene Hackmanem, a podobno na planie za sobą nie przepadali.
Ich bohaterowie zbudowani są na zasadzie kontrastu. Max (Gene Hackman) to typ
milczący i męski. Lionel to delikatny marzyciel. Choć wrażliwy śmieszek nie
jest charakterystyczny dla Pacino to ani na moment nie traci on na
wiarygodności. W dodatku w wielu scenach pokazuje silny talent komediowy. Tym
występem udowodnił mi, że jest aktorem o znacznie szerszej skali niż
powszechnie się uważa. Warto poznać tą rolę Ala bo jest oryginalna i bardzo
różna od jego temperamentu znanego z późniejszych dzieł.
5. Ricky
Roma „Glengarry Glen Ross” 1992r.
Najlepsza rola
lat 90 aktora o włoskich korzeniach. Dlaczego? Bo jako Ricky Roma dopracował
swój energiczno-wybuchowy styl do skończonej perfekcji. Roma to wyjadacz wśród
agentów nieruchomości. Potrafi omamić klienta wyuczoną gadką i wcisnąć mu
absolutnie wszystko. Pacino wpasował się w to jak ulał. Waży słowa, odpowiednio
cedzi sylaby by wywołać u klienta pożądany efekt. Nawet przy eksplozjach złości
robi efektowne pauzy. Wydaje się również, że pod wpływem wzburzenia zaczyna
seplenić. Drobny szczegół potwierdzający wybitny warsztat Pacino. Nawiasem
mówiąc cały film jest znakomicie zagrany. Jak zniszczyć człowieka samymi
słowami? Po kursy proszę
do Ricky'ego Romy.
4. Michael Corleone „Godfather” 1972r.
Rola, która otworzyła mu drzwi do sławy. Syn mafijnego dona
dziedziczący imperium zbrodni. Najbardziej znana i kultowa kreacja Ala
Pacino. W 1972r. był praktycznie debiutantem na filmowej arenie. Miał za sobą
jeden wiodący występ w The Panic in Needle Park i kilkusekundowy w Me, Natalie.
Pomimo tego braku doświadczenia Francis Ford Coppola zaufał mu i powierzył
jedną z głównych ról w filmowej adaptacji bestsellera Mario Puzo Ojciec
chrzestny. Była to jedna z najlepszych decyzji Coppoli w życiu. Dzięki temu
narodził się jeden z najwybitniejszych żyjących aktorów. Pacino wybornie
poradził sobie z wielką odpowiedzialnością. Dzieląc ekran m.in. z Marlonem
Brando (od którego wiele się na planie nauczył) nie ustępuje mu ani krok
realistycznie rozwijając swojego gangsterskiego bohatera. Z ogromną
przyjemnością patrzy się na powoli budzącą się świadomość swej wielkości u
Michaela. Pacino zastosował w kreowaniu tej roli bardzo oszczędne i
zniuansowane środki. Weteran wojenny odcinający się od rodziny, zakochany
młodzieniec, żądny zemsty syn, przestraszony wizją morderstwa człowiek czy w
końcu boss świata przestępczego. To wszystko wiarygodnie i bez żadnych
gwałtownych przemian. I niektórzy naprawdę wolą efekciarskiego Montanę?
3. Frank Serpico „Serpico” 1973r.
Jeśli Ojciec chrzestny pokazał jego nieprzeciętny talent
tak występ w Serpico ugruntował pozycję Pacino jako wielkiego aktora. W tej
biografii policjanta idealisty nie chcącego brać łapówek Pacino jest po prostu
porażający. Stopniowo ukazuje coraz większe wyalienowanie i wewnętrzne rozterki
swojego bohatera. Odrzucony przez swoje środowisko musi walczyć o swoje
marzenie sam przeciw wszystkim. Zapada się coraz bardziej. Na papierze Frank
Serpico to postać kryształowa o nienagannej reputacji. Al nie byłby sobą gdyby
nie dodał mu nutki szaleństwa. Niszczony przez patologiczne środowisko Frank
staje się emocjonalnym wrakiem. Nie potrafi zbudować zdrowego związku. Rani
kobiety, które chcą mu pomóc. Sprawia, że Serpico staje się jeszcze ciekawszym
człowiekiem. Nie tak jednoznacznym. Za kamerą stanął Sidney Lumet. Reżyser
znany ze znakomitej ręki do aktorów. Panowie spotkali się jeszcze przy Pieskim
popołudniu co zaowocowało powstaniem arcydzieła amerykańskiego kina. Wielka
szkoda, że ich współpraca nie nabrała tak długotrwałego charakteru jak na linii
Scorsese-De Niro.
2. Sonny
Wortzik „Dog Day Afternoon” 1975r.
Kim jest Sonny Wortzik? Czy tylko (lub aż) biseksualistą
napadającym na bank by sfinansować operację zmiany płci swojemu kochankowi? Czy
też niestabilnym psychicznie weteranem wojennym z Wietnamu? Zagubionym facetem
szukającym bezskutecznie odrobiny atencji i uczucia od najbliższych? Złodziejowi,
któremu nic nie idzie po jego myśli? Może wszystkim po trochu. Nie wiem, ale to
dobrze. Bo to jedynie pokazuje na jaki poziom wspiął się Al Pacino w tej roli.
Jak wiele możliwych tropów rozgryzienie jego postaci wskazał. Jak szeroki
wachlarz emocji zaprezentował. Jak wiarygodnie te odczucia unaocznił w jednym
człowieku. Jak ubierał i zdejmował coraz więcej masek. Całość w wyścigu z
ciągle rosnącą frustracją i zmęczeniem, które widać na jego twarzy. Sonny
Wortzik to jedna z najgłębszych i najbardziej niejednoznacznych postaci w
historii kina genialnie wykreowana przez Ala Pacino.
1. Michael
Corleone „Godfather II” 1974r.
Stoję przed trudnym zadaniem. Bo jak pisać w miarę sensownie
o roli, którą uważam za najlepszą w całej długiej historii kinematografii nie
popadając w ciąg zachwytów. Postaram się. Michael Corleone z Ojca chrzestnego
II to najbardziej minimalistyczna rola w aktorskim dorobku Ala Pacino. Wygląda
to tak jakby każdy gwałtowny ruch sprawiał Michaelowi ból. Jednocześnie ten
minimalizm pozwolił spotęgować i dopracować Alowi każdy gest. Maksimum treści
przy minimum formy. Ta oszczędność to tylko posągowa fasada. W środku jest
człowiek w którym aż gotuje się od emocji, ale nie mogący sobie pozwolić na
chwilę słabości okazując je. W końcu jest donem. Dlatego wszystkie te
wzburzenia można wyczytać z jego oczu. Tam widać radość, ale przeważnie
rozczarowanie i smutek. Jednak Michael Corleone/Al Pacino (naprawdę nie
potrafię ich rozdzielić w tej kreacji) to tylko człowiek i nawet ktoś taki jak
don nie da rady wiecznie chować swych emocji. Sceny uwolnienia jego gniewu to
granice aktorstwa. Nie jestem nawet pewien czy to dalej można nazwać
aktorstwem. Michael od momentu w którym dowiaduje się o aborcji Kay przekracza
kolejne limity. Staje się inkarnacją diabła. Likwiduje wszystkich swoich
wrogów. Roztacza wokół siebie atmosferę nienawiści do wszystkiego co kiedyś
kochał. W oczach błyska mu już tylko lodowata obojętność. Pod koniec siedzi
samotny w swoim imperium zbrodni. Niewiarygodne jest na jak wielu płaszczyznach
działa ta kreacja. Chowanie ogromnej charyzmy. Oszukiwanie siebie. Oszukiwanie
rodziny. Zgubny wpływ władzy. Niszcząca ambicja. Fatalizm rodem z antycznych i
szekspirowskich tragedii. I Al Pacino skończył bez Oscara w latach 70…
Obecnie mówi się o powrocie Ala do wysokiej formy. Wydane w ostatnim czasie Manglehorn, The Humbling i Danny Collins zbierają różne recenzje, ale każdy chwali aktorstwo Pacino. Czyżby na starość miał szansę na kolejnego Oscara? Mi już na tym nie zależy. Ważne by wciąż prezentował ten poziom do którego przez lata przyzwyczaił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz