Zewsząd się słyszy,
że kino przestało umieć dobrze opowiadać baśnie. Jeżeli już raz się uda to
seria zostaje szybko zamieniona w maszynkę do robienia pieniędzy. Niby kiedyś
też tak było, ale gdzieś tam pod toną zielonych papierków z podobizną George’a
Washingtona pobrzmiewało echo artyzmu i twórczej niezależności. Dzisiaj tego
już nie ma. Lecz chwila moment na horyzoncie pojawia się Matteo Garrone i jego
najnowszy film „Pentameron”.
"Pentameron" to luźny fabularnie zlepek trzech
różnych opowieści, które na pierwszy rzut oka się nie łączą. Widz nauczony
współczesnego kina na siłę będzie szukać fabularnych korelacji pomiędzy
historiami o zazdrosnej matce, królu fircyku oraz o niekochanej córce. Na
szczęście film przyjmuje trochę inną taktykę. Cały czas prowadzi trzy opowieści
swoimi torami fabularnymi, nie bawiąc się nawet w nawiązania, czy takie chwyty
jak np.: historia szkatułkowa. Dopiero na końcu
Garrone związuje je wszystkie nieco niedbale, co dla niektórych może się
okazać wadą filmu lecz nie dla mnie.
Historie nie są jednak pozbawione wspólnego
przesłania. Łączą się na płaszczyźnie tematycznej. Wszystkie historie mówią o
akceptacji swoich ról nadanych nie tylko przez realia historyczne opowieści,
ale także i przez życie. I tak księżniczka musi zaakceptować fakt, że jej życie
będzie podporządkowane mężczyźnie, z kolei matka uczy się, że nie może trzymać
wiecznie przy sobie swojego syna. Z kolei na drugim biegunie filmu starsze panie
walczą z bezpowrotnym upływem czasu i ich piękna. „Pentameron” porusza wszystkie
te tematy z swobodą i bez nadęcia, zachowując przy tym moralizatorską otoczkę
baśniową. To duży plus.
Kolejnym plusem jest nie banie się
humoru. „Pentameron” jest oparty na bajkach dla trochę wyrośniętych dzieci. Nie
czytałem oryginału, ale w miarę domyślam się jak to mogło wyglądać i myślę, że
to samo widzimy na ekranie. Momenty czasem trudne emocjonalnie wręcz dołujące
zostają szybko rozwiązane poprzez genialne użycie humoru. Często jest to humor
sytuacyjny. Praktycznie wcale nie występuje tu humor kontekstowy, co sprawia,
iż nie tylko znawcy klimatów będą się śmiać. Żarty są nieprzyzwoite, ale też i
utrzymują lekką konwencje baśniową co sprawia że jeszcze lepiej się dopasowują
do filmu.
Jako że w obsadzie gości trochę znanych
nazwisko należałoby się wywiązać z obowiązku dziennikarskiego i wspomnieć o
nich. Tylko, że w tym wypadku trudno o nich cokolwiek napisać, ponieważ
spektakl kradną gwiazdy drugoplanowe. Ale powoli. Z trójkąta Hayek-Cassel-Jones
najbardziej wyróżnia się Cassel. Tylko, ze mam dziwne przeczucie że po prostu
on jest sobą. Mówimy w końcu o
człowieku, który zaciągnął do łóżka Monicę Bellucci! Więc kiedy jego rola
ogranicza się tylko do uwodzenia kobiet, to mam wrażenie iż Vincent nawet nie
musiał się uczyć kwestii. Hayek z kolei bez dekoltu traci sporo na swoim
aktorstwie. Tutaj jest niemrawa i nie do końca wie co zrobić z swoja
postacią. Na tle swoich kolegów w miarę
dobrze wygląda Toby Jones, który gra swoją charyzmą i niebywała urodą co jest
prostym rozwiązaniem, ale skutecznym.
Lecz jednak i tak spektakl dla siebie
kradnie Bebe Cave w roli Violet. Jako księżniczka , która tęsknie wyczekuje za
swoim królewiczem sprawnie gra wszelkimi archetypami tego typu postaci,
jednocześnie oryginalnie wnosi pomysły i
wizję Garrone do jej postaci. Należy zapamiętać jej nazwisko, bo dziewczyna już
teraz sporo umie.
W tytule użyłem porównania do
legendarnego filmu Quetntina Tarantino. „Pentameronowi”
sporo brakuje zarówno do podobnej rangi w historii popkultury jak i do filmu
tej skali. Lecz jest to zapewne intrygujący zrealizowany z pomysłem kolaż
konwencji baśniowej jak i dzisiejszych standardów kina rozrywkowego. Jak dla
mnie jedno z lepszych zaskoczeń tego kończącego się już roku 2015.
Ocena:7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz