Zero nominacji do Oscara
Za co mógłby dostać: “Big Lebowski”, “Fargo”, “Wściekłe Psy”
Nieco zapomniany aktor, który jak
większość swoich rówieśników przez ostatnie lata skrywał się w telewizji. Buscemi nigdy
nie był w łaskach akademii. Dlaczego? Cóż trudno oddzielić grę aktorską od
persony Steve’a. Oglądając jego popisy możemy czasem dojść do wniosku, że po
prostu Buscemi gra samego siebie. Ale tak powie tylko niewprawiony widz. Buscemi był
czołowym aktorem lat 90 i był prawdziwym asem w rękawie początkującego Quetina
Tarantino jak i etatowym koniem w stajni Braci Coen. Buscemi już raczej nie
zagra nigdy na podobnym poziomie jak dajmy na to w „Wściekłych Psach”. Jak to
dobrze, że jednak istnieje telewizja i możemy zobaczyć jak Steve rozstawia po
katach w „Zakazanym imperium”. Zawsze coś.
Ralph Fiennes
Dwie nominacje do Oscara
Za co mógłby dostać: „Lista Schindlera”, „Grand Budapest Hotel”
Tommy Lee Jones powinien
codziennie wysyłać kwiaty Ralphowi Fiennesowi w ramach przeprosin za rok 1994.
Fiennes jako Amon Goeth stworzył kreację najbardziej przerażającego nazisty w
historii kina. Okrutny, bezwzględny, magnetyzujący i przekonujący. Genialna rola. Ale Fiennes to oczywiście nie tylko Goeth. Jako jeden z nielicznych aktorów w branży
skutecznie łączy występy w kinie artystycznym(Wiecie, że jeden z pierwszych
występów zaliczył u Greenawaya?) z występami w
ogromnych Hollywoodzkich franczyzach(„Harry Potter”, Bondy). Wciąż ma
szanse na statuetkę. Marzy mi się jakaś przeszywająco dramatyczna kreacja na
zwieńczenie kariery Ralpha. Ale jeszcze nie teraz. Niech jeszcze trochę Ralph
pobędzie na naszych ekranach, wierzę że akademia w końcu przejrzy na oczy w tym
wypadku.
Harrison Ford
Jedna nominacja do Oscara
Za co mógłby dostać: “Poszukiwacze Zaginionej arki”, “Gwiezdne Wojny V:
Imperium Kontratakuje”, “Indiana Jones I ostatnia krucjata”, “Gwiezdne Wojny
IV: Nowa nadzieja”, „Indiana Jones i Świątynia zagłady”, „Świadek”, „Wybrzeże
moskitów”, „Co kryje prawda”, „Wiek Adaline”
Ford mimo, iż nigdy nie był
zaliczany do aktorskiej pierwszej ligi. To statuetka należy mu się jak psu buda za granie
postaci w typie Hana Solo czy Indiany
Jones’a. Harrison stworzył archetyp postaci na którym jedzie od lat 80. całe kino
przygodowe. Ten typ aktorstwa czyli przystojniaka-lekkoducha z ciętymi ripostami, zimną twarzą i jeszcze cieplejszym serduchem niby ma swoje
korzenie u aktorów z kina noir czy
westernów. Ale to Ford przekuł to na nowo w oryginalną formę. To tylko aż tyle,
a może i aż tyle.
Harvey Keitel
Jedna nominacja do Oscara
Za co mógłby dostać: „Taksówkarz”, „Zły porucznik”, „Wściekłe psy”,
„Pulp Fiction”,
Keitel niby nigdy nie stworzył
takiej postaci, aby bez wahania stwierdzić , że owa kreacja zasługuje na
Oscara. Wiadomo taki „Zły porucznik” jest zbyt ostry jak na radykalizm akademii. Ale
z drugiej strony mowa o aktorze symbolu. Jednym z twórców New Hollywood. Aktorze, który z
jednej strony był bezwzględnym gangsterem, a
z drugiej romantycznym kochankiem. Sprawdzał się u każdego reżysera. Od
Scorsese’go, aż po Angelopoulosa. Kto wie? Może kiedyś Harvey zostanie nagrodzony Oscarem
honorowym?
Viggo Mortensen
Jedna nominacja do Oscara
Za co mógłby dostać: "Władca
Pierścieni: Drużyna pierścienia", "Władca Pierścieni: Powrót króla", "Historia przemocy"," Wschodnie obietnice", "Niebezpieczna metoda"
Niedoceniony naczelny furiat
kina. Mortensen zdobył sławę na planie Władcy Pierścieni i mimo deszczu Oscarów
dla tej sagi zabrało jak dla mnie tej najważniejszej statuetki dla odtwórcy
Aragorna właśnie. Potem kariera Viggo
przybrał ciekawy obrót, grając w cenzurowanych przez Akademię filmach aktor
tworzył mistrzowskie kreacje. Raczej nie ma co liczyć, iż Mortensen
kiedykolwiek wróci do blockbusterów tylko i wyłącznie po Oscara. To jeden z
tych co mają ten cały cyrk słusznie w dupie.
Bill Murray
Jedna nominacja do Oscara
Za co mógłby dostać: “Wigiljny show”, „Pogromca duchów II”, „ Dzień świstaka”,
„Między słowami”
Postać legenda. Znakomity talent komediowy,
który już sam wystarczyłby na jednego Oscara. Ale no dobra rozumiemy kaprysy akademii.
No ale w przypadku Murraya jeżeli chodzi o role dramatyczne, to mamy przecież
znakomita kreację w „Między słowami” i tu już możemy mówić o jawnej
niesprawiedliwości. Zeszłoroczny dramatyczny
atak na statuetkę pod tytułem „Mów mi Vincent” nie odbił się większym echem,
ale udowodnił nam fakt pożądania przez
Billy’ego statuetki. Może kiedyś? Trzymam kciuki.
Edward Norton
Trzy nominacje do Oscara
Za co mógłby dostać: „Lęk
pierwotny”, „Podziemny krąg”, „Birdman”
Określany jako aktor z najgorszym
agentem w Hollywood ostatnio zdaje się wracać do mistrzowskiej formy z
początków kariery. Z Nortonem i Oscarami problem polega na tym, iż zawsze
trafia na równego sobie. W zeszłym roku przegarną z Simmonsem trudno rozpatrywać
jako klęskę. W 1997 to rzeczywiście
został ograny w cztery dupy, ale podejrzewam,
że gdyby Gooding, jr. Nie otrzymał statuetki to ta by powędrowała do Williama
H. Marcy’ego za rolę w „Fargo”. Cóż wygląda na to, że Edward musi po prostu
cierpliwie czekać na swoja kolej.
Gary Oldman
Jedna nominacja do Oscara
Za co mógłby dostać: “Drakula”, „Leon zawodowiec”, „Stan łaski”,
„Prawdziwy romans”, „Wieczna miłość”,
„Szpieg”,
Podobnie jak Ralph Fiennes,
Oldman to aktor zarówno offowy jak i mocno Hollywoodzki. I tak samo jak jego kolega po fachu
mistrzowsko łączy te dwa style aktorstwa.
Oldman nigdy nie zwalnia, serwując raz na kilka lat świetną rolę. Dlaczego nie ma Oscara? Cóż to jeden z tych
przypadków nie do rozwiązania. Może
kiedyś?
Joaquin Phoenix
Trzy nominacje do Oscara
Za co mógłby dostać: “Gladiator”, “Mistrz”, “Ona”, „Zatrute pióro”,
„Spacer po linie”, „Wada ukryta”,
„Nieirracjonalny mężczyzna”
Tutaj problem jest oczywisty.
Phoenix cała swoją osobą krzyczy: „pieprzyć Oscary”. Można się tylko domyślać
jak by wyglądała mowa akceptacyjna Joaquina. A aktorem jest wybitnym. Obecnie
najlepszym w branży. Skutecznie uciekł
od łatki brata słynnego, przedwcześnie zmarłego Riviera. Dzisiaj już nikt nie
rozpatruje go w tej kategorii. Ogromny talent, który nie raz nas jeszcze
zaskoczy.
Tim Roth
Jedna nominacja do Oscara
Za co mógłby dostać: “Pulp Fiction”, “Wściekłe psy”, „Rob Roy”
Podobny przypadek co Buscemi. Razem zaliczali swoje pierwsze głośne role w "Wściekłych psach". Oboje z ogromną charyzmą i z dość niespotykaną urodą. Kariera Rotha potoczyła się jednak zgoła inaczej. Tim występował u najlepszych reżyserów naszego pokolenia. Od Burtona, aż po Haneke. Rzadko kto ma w Hollywoodzie tak obfitą CV-kę. Czekamy na jakąś rolę, która wzruszy akademię, ale z drugiej strony Tim pewnie ma to w poważaniu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz