sobota, 20 lutego 2016

Rytm serca



Will Graham ma specyficzny dar, który jednocześnie jest jego przekleństwem. Jak żaden inny specjalista FBI od seryjnych morderców potrafi wczuwać się w skórę poszukiwanego przestępcy co czyni z niego wyjątkowo skutecznego agenta. To z jednej strony, a z drugiej pozostaje bardzo wrażliwy na działanie tak zbrodniczego umysłu co odbija się na jego zdrowiu psychicznym.




Manhunter (1986r.) to trzeci z kolei pełnometrażowy film kinowy Michaela Manna, twórcy o którym z całą pewnością można powiedzieć, że tworzy kino męskie. Tym razem na celownik reżyser obrał sobie pierwszą część słynnej trylogii thrillerów Thomasa Harrisa Czerwony smok (1981r.) i wydobył z niej typową dla siebie esencję. Nawiasem mówiąc jest to najlepsza książkowa część trylogii. Zdecydowanie dojrzalsza od grafomańskiego Hannibala, którego trudno poważnie traktować i lepsza w niuansach psychologicznych od równie świetnego Milczenia Owiec. Charakterystyczne dla większości filmów Manna są dwa elementy. Mężczyzna w sile wieku jako główny bohater oraz wybór przed jakim staje w trakcie rozwijania się fabuły. Wybór między obowiązkiem, którego nie wykonanie godzi w honor, a szczęściem u boku kobiety, która u Manna jest alegorią spokojnego życia. Ten motyw najpełniej dostrzeżemy w Gorączce i Złodzieju. W Łowcy jest on również szczególnie wyeksponowany.

Will Graham (William Petersen) to jedna z najciekawszych postaci w filmografii amerykańskiego reżysera. Śmiało można go stawiać obok bohaterów Heat kreowanych przez Ala Pacino i Roberta De Niro jeśli nie jeszcze wyżej. Ogromna w tym zasługa Petersena, który dogłębnie zrozumiał graną przez siebie postać. Jego Graham jest odpowiednio szorstki i małomówny. Ma ten socjopatyczny błysk w oku szczególnie widoczny gdy wnika w psychikę mordercy w przeciwieństwie do ślamazarnego i ciapowatego Nortona z Czerwonego smoka z 2003r. Zresztą sam film Rattnera jest zbyt hollywoodzki w złym tego słowa znaczeniu i nie warto mu poświęcać więcej czasu. 


Manhunter zaczyna się od ujęć POV, czyli z punktu widzenia danej postaci. Ktoś włamuję się w nocy do domu, powoli wspina się po schodach i wchodzi do sypialni śpiącego małżeństwa. Ten ktoś to nikt inny jak seryjny morderca Francis Dolarhyde (Tom Noonan) nazywany przez policjantów Tooth Fairy (pl. zębowa wróżka). Właśnie o pomoc w jego schwytaniu zostaje poproszony odpoczywający na Florydzie Graham. Choć ten dźwiga brzemię w postaci pobytu w szpitalu psychiatrycznym po konfrontacji i złapaniu dr Lectera (tu nie wiedzieć czemu nazywanego Lecktorem) to zgadza się prawie natychmiast. To właśnie jest ten wybór o którym wspominałem wcześniej. Dlaczego głównym bohaterom Manna z taką łatwością przychodzi odrzucić możliwość szczęśliwego i spokojnego życia na rzecz wyniszczającej konfrontacji? Na myśl przychodzi mi biblijna definicja pracy jako najwyższej wartości uszlachetniającej człowieka. Znajduje ona potwierdzenie w przypowieści o talentach czy samej historii stworzenia świata. W końcu Bóg tworzył świat sześć dni, a dopiero siódmego odpoczywał. Powołał do istnienia ludzi na swoje podobieństwo by opiekowali się Edenem i pracą czynili sobie Ziemię poddaną. Podobną, a nawet bardziej radykalną filozofię zdaje się wyznawać Michael Mann. Nie pozwala swoim postaciom na odpoczynek póki nie nasycą swojego sumienia honorowymi czynami. W przypadku Grahama jest to złapanie psychopaty mordującego rodziny. To jest warstwa tematyczna przewijająca się przez całą twórczość urodzonego w Chicago reżysera. Głównym motywem samego Łowcy jest jednak co innego.

Will zgadza się pomóc w złapaniu mordercy. Udaje się na miejsce zbrodni do tego samego domu, który obserwowaliśmy na początku filmu w celu poszukiwania śladów. W tej sekwencji reżyser każe nam przez chwilę patrzeć na te same pomieszczenia z perspektywy Grahama, czyli dokładnie tak samo jak miało to miejsce podczas prologu. Zwierzyna i łowca zostają ze sobą zrównani. Między Grahamem, a zbrodniarzem zostaje postawiony znak równości. I to jest główny temat filmu. Manhunter to sensacja z psychologicznym zabarwieniem o igraniu z ukrytym w sobie demonem. Już sam tytuł na to wskazuje. Zmiana z Czerwonego smoka na Łowcę przesuwa środek ciężkości na postać agenta FBI. W thrillerze Harrisa przemiana Dolarhyde’a w czerwonego smoka jest jądrem powieści. W filmie Manna ma marginalne znaczenie. Dalej konsekwentnie obserwujemy jak Will poddawany jest coraz większym psychicznym wysiłkom. Znakomita jest scena jego spotkania z Lecterem (Brian Cox). Obaj drażnią się nawzajem, ale to Graham pierwszy daję za wygraną i w popłochu opuszcza budynek. Wie, że nie może wystawić się zbyt długo na toksyczne słowa Hannibala. Warto zwrócić uwagę na zastosowanie kolorów w tej scenie. Cela Lectera jest biała, jego ubranie jest białe. Biała była również sypialnia zamordowanej przez Dolarhyde’a rodziny. Czyżby biały kolor oznaczał szaleństwo? W takim razie błękitny musi oznaczać spokój bo taki kolor dominuje w scenach powolnych m.in. Grahama ze swoją żoną. Błękit znika w momencie gdy rodzina Grahama jest zagrożona dzięki fortelowi Lectera, który przekazał Dolarhyde’owi adres Willa. Może i doszukuje się tu za dużo i nadinterpretowuję, ale to pokazywałoby jak przemyślanym twórcą jest Mann. Jakby mało było opowiadania obrazem o wyniszczających próbach wczucia się w umysł mordercy twórca serwuje kolejne sceny pokazujące domniemane szaleństwo głównego bohatera. Czy to napada na niewinnego biegacza w trakcie nieudanej pułapki zastawionej na mordercę, czy to zasypia w samolocie nad zdjęciami poszatkowanej rodziny czym przeraża współpasażerów.

Najważniejsze są jednak sekwencje bezpośredniego wnikania w psychikę Czerwonego smoka podczas których Graham odtwarza jego kroki. Jest ich trzy i każda z nich jest inna. W pierwszym domu Will mówi o mordercy w trzeciej osobie: "intruz wszedł tak, zrobił to". Podnosi głos tylko wtedy gdy domyśla się, że Dolarhyde zdjął rękawiczki, ponieważ nie wczuł się jeszcze całkowicie. Nie stał się mordercą. Podobnie jest gdy bada okolice drugiego domu tylko, że mówi o mordercy już w drugiej osobie: "zrobiłeś tak, obserwowałeś ich cały dzień". Dokładnie w ten sam sposób podnosi głos gdy domyśla się, że Dolarhyde siedział na drzewie. Trzecia scena jest już całkiem inna i najlepsza. Graham jest skupiony, spokojny i nie podnosi głosu. Widz słyszy tylko jego myśli. Cała ta sekwencja jest bardzo odrealniona. Odbywa się na granicy snu i jawy. Co ciekawsze mówi w pierwszej osobie "wszedłem tak, ominąłem pokój dziecięcy" co udowadnia, że całkowicie wczuł się w skórę psychopaty. Niedługo później w głębokim skupieniu rozgryza tożsamość Czerwonego smoka.


Obraz psychiki Grahama jest bardzo skrupulatny i wiarygodny to jednak pozostaje niepełny. Z nieznanych mi przyczyn Michael Mann w kinowej wersji film zrezygnował ze sceny, która miała być przedostatnia. Przedstawia ona odwiedziny Willa u rodziny, która miała być następnym celem mordercy. Odczuwalne jest wysokie napięcie, a agent FBI zachowuje się dosyć nieracjonalnie. Ten wycięty fragment znakomicie podkreśliłby jak niewiele dzieli Grahama od psycholi, których ściga. Bardzo bym chciał to jednak reszta filmu również nie jest pozbawiona wad. Finałowa strzelanina jest bardzo chaotyczna poprzez niechlujne cięcia montażowe. Reżyser zmuszony był ciąć po kosztach gdyż funduszy były na wyczerpaniu. Cały wątek romansu Reby i Francisa również jest trochę uproszczony. Trudno uwierzyć, że niewidoma kobieta wskakuje facetowi do łóżka w pierwszy dzień ich znajomości. Poprzez skupienie się na Willu Mann zabiera ekranowy czas Czerwonego smoka. W książce akurat ten element jest przedstawiony lepiej. Wybitnie za to udała się scena z uśpionym tygrysem, którego bicia serca słucha Reba. Podkład muzyczny nadaje temu zdarzeniu poetyckiego piękna. Cały film ma świetnie dobraną ścieżkę dźwiękową, ale nic w tym dziwnego. Michael Mann niejednokrotnie udowodnił, że ma do tego smykałkę. Muzyka razem ze zdjęciami za które odpowiada etatowy operator Manna Dante Spinotti tworzą hipnotyczny, zasysający widza klimat. W moim osobistym mniemaniu jest to jedna z najbardziej chłonnych pozycji amerykańskiego kina. Seans za każdym razem umyka niesamowicie szybko.

Willa Grahama widz zostawia w tym samym miejscu w którym go spotkał po raz pierwszy. Nad oceanem ze swoją rodziną. Po raz kolejny będzie próbował odnaleźć spokój. 

Choć Manhunter nie wydobył gatunku z kina klasy B (to uczyni dopiero Milczenie Owiec) to śmiało można go nazwać jednym z najlepszych thrillerów lat 80. Dla fanów Gorączki pozycja obowiązkowa, a dla widzów, którym obcy jest Mann także ciekawa bo reprezentatywna dla całej jego twórczości.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz